PROTEST PRZECIW USTAWIE NOWE PRAWO GEOLOGICZNE I GÓRNICZE


Gość

/ #720 Jeszcze nowe prawo nie obowiązuje a już straszą i chcą wywłaszczać ...TRAGEDIA !!!

2011-12-01 15:11

trona główna > Jak coś znajdą, to koniec
Jak coś znajdą, to koniec

*
* Wykop
* Drukuj

Napisał(a): Helena Leman w wydaniu 46/2011.
Fot. Łukasz Głowala Fot. Łukasz Głowala

„Gaz łupkowy równa się zagłada!”, „Gazowi łupkowemu mówimy NIE!”, „Żadnych badań!” – to tylko niektóre hasła wznoszone przez mieszkańców gmin Sulęczyno i Stężyca na spotkaniu z przedstawicielami amerykańskiej firmy geofizycznej w niedzielę, 23 października, w Zdunowicach. Mieszkańcy nie kryją oburzenia. Najbardziej denerwuje ich to, że wszystko odbyło się potajemnie, bez konsultacji społecznych. Wójt gminy Sulęczyno Bernard Grucza próbuje tłumaczyć, że przecież 24 września odbyło się zebranie wiejskie poświęcone tej tematyce. – Kto o nim wiedział?! – krzyczą mieszkańcy. – Rolnicy z Węsior byli kompletnie zaskoczeni, pytali mnie, co mają znaczyć te pomarańczowe kable, co przez pola lecą – mówi Andrzej Muśko, jeden z organizatorów protestu.

Mieszkańcy kaszubskich gmin bronią się przed eksploatacją gazu łupkowego

Helena Leman

– Pierwsze odwierty spowodowały takie drgania, że dom nam popękał. Zniszczenia widać gołym okiem, zgłaszaliśmy szkody do toruńskiej Geofizyki, ale odszkodowania nie dostaniemy – mówi Maria Cichosz z Węsior. Jej mąż jest tak roztrzęsiony, że trudno mu zebrać słowa.
Ramię w ramię przyszli tu młodzi i starzy, kaszubscy gburzy mieszkający na tej ziemi od pokoleń, właściciele domków letniskowych i turyści – miłośnicy Kaszub, wielu przyjechało na zebranie z Gdańska. Sala pensjonatu pęka w szwach, właściciel Adam Hapka, mieszkający w Zdunowicach od 15 lat, też wspiera protestujących. – Ta okolica styka się z terenem chronionego krajobrazu, o wyjątkowych walorach przyrodniczych, żyjemy tu z turystyki, a przecież do „Kuwejtu” nikt na wczasy nie przyjedzie – mówi wymijająco. Gminy Sulęczyno i Stężyca to najpiękniejsze rejony Kaszub, ujęte w planach zagospodarowania jako rekreacyjno-turystyczne, zlewisko wód Raduni.
Gdy jeden z mężczyzn próbuje zwrócić uwagę, że gaz łupkowy to bezpieczeństwo i niezależność energetyczna, wybucha pyskówka. – Tak, tak, a nam płaci Gazprom i wszyscy jesteśmy rosyjskimi agentami – odparowują. Nie mają też ochoty słuchać dyr. Jacka Wróblewskiego z firmy BNK-Polska. – On chce nas zmęczyć, niech w skrócie mówi – słychać pomruki. Gdy przedstawiciel firmy BNK podkreśla, że ma koncesję tylko na badania sejsmiczne, a nie na wydobycie, jeden z letników pyta: – Czy w takim razie jeśli znajdziecie złoża, zrezygnujecie? Nie wydaje mi się!
Mają więcej pytań – o raport środowiskowy (przedstawiciel firmy mówi o studium), o procedurę przyznawania koncesji przez ministra środowiska. Chcą wiedzieć, czy można taką koncesję przyznać bez konsultacji społecznych. Okazuje się, że dwa lata temu, według starego ustawodawstwa, było to możliwe. – Ministerstwo Ochrony Środowiska wydaje koncesje, które szkodzą środowisku – wytykają. Mają też żal do poprzednich władz gminy, które zaopiniowały koncesję bez ich wiedzy, i do obecnych władz, że nie stają po ich stronie, chociaż wójt gminy Sulęczyno zapewnia, że jeśli zostanie przekonany o szkodliwości technologii, to na eksploatację się nie zgodzi. – Kogo pan reprezentuje, panie wójcie? – wołają.
– Ilu ludzi znajdzie pracę przy wierceniach? – naciskają. – Stu? – Dużo mniej – pada odpowiedź. – Ile gmina zarobi na tym gazie, czy ktoś robił jakąś prognozę? – zastanawiają się głośno. – Dlaczego badania sejsmiczne robi się na drogach blisko naszych domów?
– Nie chcemy! Nie chcemy! – powtarzają zebrani i słyszą reakcję ze strony włodarza gminy: – To „nie chcemy” tutaj nic nie znaczy.
Joanna i Marek Stenka, młodzi gospodarze, nie wytrzymują. – Pewnie! Nic nie znaczymy! Premier dla RMF 24 też powiedział, że problem z przeciwnikami wydobycia gazu łupkowego nie istnieje. Chociaż 90% ludzi z danego środowiska się nie zgadza, nikogo to nie obchodzi.

Zaczęło się od pana Edka

Edmund Sawicki prowadzi gospodarstwo w oddalonych o 3 km od Zdunowic Ogonkach – ma 50 ha ziemi z lasem. – To od niego wszystko się zaczęło, on pierwszy nie podpisał zgody na wjazd. Pozostali rolnicy początkowo dali się złapać na lep obietnic albo podpisali ze strachu lub braku informacji i dopiero później wypowiedzieli porozumienia. To ludzie spokojni, ugodowi i trzeba było naprawdę się postarać, żeby zdecydowali się na protest – podkreśla Leszek Gondek, od 1979 r. mieszkający w Niesiołowicach.
– Urzędnik z tzw. grupy sejsmicznej przyszedł do mnie 6 sierpnia – mówi Edmund Sawicki. – Gdy odmówiłem podpisania porozumienia, usłyszałem, że jeśli się nie zgodzę, to i tak wejdą i mnie wywłaszczą na czas prowadzenia badań. Zostawił mi papiery na stole, jeden z ręczną adnotacją „Zgoda ustna”, czego kompletnie nie rozumiałem, i poszedł do sąsiadów. Ja też tam przyszedłem i zapytałem ich, czy wiedzą, co podpisują. Tylko cicho, tylko cicho, bo nie zarobicie – uspokajał nas urzędnik. Po jakimś czasie zaczęły się głuche telefony i esemesy z pogróżkami, zawsze z gazem w tle. Zawiadomiłem o nich policję w Kościerzynie.
Innemu gospodarzowi powiedziano, że jeśli się nie zgodzi, za każdy przestój może zapłacić 50 tys. zł. Podpisał umowę.
Stefan Kuzikowski też początkowo podpisał umowę, gdyż powiedzieli mu, że pójdą z badaniami bokiem, za jego płotem. – A teraz wszystko zmienili i wczoraj przestawili paliki – mówi cicho, całkiem pogubiony. Na spotkanie przyniósł druk porozumienia. Na zielonej kartce widnieje w lewym rogu małe logo Geofizyki, oprócz danych rolnika i formułki, że wyraża zgodę, nie ma nawet podpisu pracownika w miejscu na to przeznaczonym, a zatytułowanym „W imieniu grupy sejsmicznej”.
Jacek Czapiewski z kancelarii prawnej w Gdańsku, obecny na zebraniu w Zdunowicach, przesyła mi swoją ocenę prawną tych dokumentów. „Są one nieskuteczne, ponieważ nie określono w nich drugiej strony – pisze. – Grupa sejsmiczna nie posiada żadnej osobowości prawnej i zdolności do zaciągania zobowiązań. W porozumieniu nie wskazano, jakiego rodzaju prace mają być wykonane na nieruchomościach, jakie mogą spowodować szkody, w jakim czasie będą wykonane i kiedy zostaną zakończone. W znanych mi przypadkach za bezterminowe i nieokreślone co do zakresu ingerencji korzystanie z cudzego prawa własności określono odpłatność w wysokości 50 zł! Prawdą jest, że zwróciło się do mnie kilku rolników, którzy doświadczyli nakłaniania ich za pomocą gróźb wywłaszczenia do podpisania porozumień z Geofizyką. Wiem od rolników, że przedstawiciele grup sejsmicznych nakłaniali ich również, strasząc odszkodowawczymi procesami sądowymi”.
Obecny na spotkaniu przedstawiciel BNK dystansuje się od umów, odsyłając do Geofizyki Toruń.
– Dzwoniłam tam wielokrotnie pod wskazany nam numer, ale nikt nie odbierał – mówi Joanna Stenka. Stenkowie też na początku podpisali umowę, lecz potem się wycofali. – Nabraliśmy się jak wszyscy, mój ojciec jako radny też nic nie wiedział – podkreśla Marek Stenka.

Brońmy naszych Kaszub

– Na pierwszym spotkaniu miesiąc temu powiedziano nam, że badania sejs-
miczne będą polegały tylko na wierceniach, a teraz mówi się, że będzie również szczelinowanie, czyli wtłaczanie do tej dziury wody z różnymi chemikaliami i że część wody wraca w formie płuczki. Czego jeszcze dowiemy się po czasie? – punktują dalej przedstawicieli firmy zgromadzeni.
– O szczelinowaniu nie było mowy nawet na kolejnym zebraniu w październiku w Niesiołowicach – uzupełnia Andrzej Muśko. – W wodzie, której od
30 do 60% wraca, a reszta zostaje w ziemi, znajdzie się wiele związków, których rejestr Europejskiej Agencji Chemikaliów (REACH) nie dopuszcza do użytkowania. Kontaktowałem się w tej sprawie z naukowcami z Uniwersytetu Gdańskiego. Ich zdaniem bez utylizacji ta technologia jest niedopuszczalna. A proces utylizacji jest dopiero opracowywany w zespole naukowym Politechniki i Uniwersytetu Gdańskiego.
– Jak zamierzacie przechowywać tę wodę? W otwartych zbiornikach? Czy będziecie wozić miliony litrów cysternami po naszych drogach do oczyszczalni ścieków? Czy oczyszczalnie są na to przygotowane? – sypią się pytania z sali.
– My tylko chcemy rozpoznać budowę geologiczną, nie jesteśmy na etapie eksploatacji, przy tym drugim etapie wystąpimy o państwa zgodę – pada w odpowiedzi. Protestujących jednak takie wyjaśnienie nie satysfakcjonuje. - Kartki w górę – nawołują się i w powietrze strzela las rąk z wcześniej wydrukowanym tekstem „Gazowi łupkowemu mówimy NIE”.
Ktoś powołuje się na amerykańskiego eksperta prof. Roberta W. Howartha, że przy gazie łupkowym największym problemem jest skażona woda. W artykule zamieszczonym 6 października na stronach biznes.gazetaprawna.pl profesor przytacza dane z USA, z których wynika, że w 2010 r. odzyskano tylko 3% wody wlewanej do odwiertów. „Jednej trzeciej wody w ogóle brakuje, nikt nie wie, co się z nią stało. Dwie trzecie jest przewożone do miejskich oczyszczalni ścieków, czyli materiał ten pływa w rzekach i jeziorach, co powoduje wiele problemów. Pensylwania dopiero od czerwca zakazała tego procederu”, podkreślił profesor. Jego zdaniem wydobycie gazu tą metodą powoduje też ryzyko zanieczyszczenia wody pitnej (w 75%, jeśli ktoś mieszka w odległości kilometra od odwiertu) i zwiększoną emisję metanu, który jest dużo bardziej szkodliwy dla klimatu niż dwutlenek węgla.
Polscy europosłowie uważają ekspertyzę, której współautorem jest Howarth, a którą przedstawiła komisja ds. środowiska w Parlamencie Europejskim, za stronniczą. Stanowiska Howartha nie popiera też prof. Michael Griffin, który powiedział w Brukseli, że ryzyko zanieczyszczenia wody jest bardzo małe. Dr Jan Krasoń, geolog polskiego pochodzenia z USA, w wypowiedziach prasowych podkreśla, że zagrożeń dla środowiska nie ma. – Przy poszukiwaniach gazu mówimy o wierceniach na głębokości 2-3 tys. m, a nawet głębiej, a wody gruntowe wykorzystywane do ujęć wody pitnej nie przekraczają 500-600 m głębokości – mówi.
Protestujący w Zdunowicach boją się jednak, że firma wiertnicza w pogoni za zyskiem nie będzie stosować koniecznych zabezpieczeń i zdarzy się katastrofa ekologiczna. – BNK – Brońmy Naszych Kaszub – powtarzają.
Nieufność ludzi nie bierze się znikąd. 6 października w sporze między firmą a mieszkańcami Ogonek musiała interweniować policja. – Przedstawiciele firmy obiecali, że nie rozpoczną prac do zebrania i nie dotrzymali słowa – opowiadają mieszkańcy. – Zaproszono nas w czwartek do Sulęczyna, a gdy tam pojechaliśmy, jej wozy wjechały na nasze pola, a pracownicy zabrali się do wywoływania wstrząsów sejsmicznych. Prace udało się zablokować dopiero po przyjeździe policji, wcześniej nie pomogły tłumaczenia, że nowy właściciel nie wydał pozwolenia na wjazd.

Pod znakiem zapytania

Mieszkańcy gmin Sulęczyno i Stężyca zbierają podpisy pod protestem. Zamierzają wysłać pisma do regionalnej dyrekcji ochrony środowiska, starostwa, wojewody, urzędu marszałkowskiego, do Geofizyki w Toruniu.
– Do tej pory podpisało się ponad
300 osób, ale protest się rozszerza, dzwonią ludzie z miejscowości, które dotąd nie zabierały głosu, ostatnio odebrałem telefony z Borku Suleckiego, z Sumina. To nieprawda, że mieszkańcy gminy Linia, gdzie zaczęły się pierwsze odwierty, nie protestowali. Oni tylko nie mieli siły przebicia. W naszych sołectwach są też tacy, którzy się zgodzili na badania, ale pod protestem się podpisują, jakieś
70-90% jest przeciw – mówi Marek Stenka.
Chociaż po ostatnim nagłośnieniu sprawy wiercenia jakby się zatrzymały, to tylko cisza przed burzą. Krążą opowieści o rozkładaniu kabli o piątej nad ranem, o przepychankach przy wyjmowaniu tyczek: „Jak rolnik jest nieporadny, to śmieją mu się w nos i wkładają tyczkę z powrotem”. Ludzie boją się wyjechać na dłużej ze swoich gospodarstw. Boją się też zmiany ustawodawstwa, które ma ułatwiać formalności firmom wiertniczym.
– Od 1 stycznia 2012 r. wchodzi w życie nowe Prawo geologiczne i górnicze. Przedsiębiorca, który uzyskał koncesję, może żądać wykupu nieruchomości lub jej części położonej w obszarze górniczym w zakresie niezbędnym do wykonywania zamierzonej działalności. Przepis ten de facto daje możliwość wywłaszczenia rolnika przez przedsiębiorcę. Sytuacja będzie o tyle dramatyczna, że bogate koncerny wydobywcze będą w sądzie w trybie przymusowym realizować uprawnienia z ustawy. Sytuacja ta hipotetycznie może dotyczyć właścicieli nieruchomości na mniej więcej jednej trzeciej powierzchni kraju, taki bowiem obszar w tej chwili jest objęty koncesjami na poszukiwania. Moim zdaniem ten i inne przepisy nowej ustawy naruszają art. 64 i 31 konstytucji – podkreśla Jacek Czapiewski.
– Jak nas zbadają, to koniec. Nie jesteśmy żadnym ciemnogrodem i nikt nami nie manipuluje. Walczymy o swoje być albo nie być, żadne prawo nie może być nad ludźmi – podkreślają protestujący. – W naszych gminach stawia się na uprawy ekologiczne. Jaki sens mają gospodarstwa ekologiczne w tej sytuacji? Jaki sens ma strefa ciszy na jeziorach, skoro wiercenia powodują hałas o wiele większy niż łodzie motorowe? Jaki sens ma rozwijanie agroturystyki? – pytają dodatkowo mieszkańcy.
Z tymi wszystkimi pytaniami w głowie wyjeżdżam ze Zdunowic. Wokół błękit nieba i wody tak absolutny, że aż boli. Rok 2012 ma być rokiem kaszubskiego krajobrazu...


PS Podczas gdy w USA za prawo do eksploatacji koncerny muszą oddać nawet 20% przychodu z wydobycia gazu, w Polsce ten wskaźnik wynosi zaledwie 1-2,5%. („Biznes-Gazeta Prawna”, 20.09 2011).