PROTEST PRZECIW USTAWIE NOWE PRAWO GEOLOGICZNE I GÓRNICZE


Gość

/ #724

2011-12-01 16:47


Edmund Sawicki prowadzi gospodarstwo w oddalonych o 3 km od Zdunowic Ogonkach – ma 50 ha ziemi z lasem. – To od niego wszystko się zaczęło, on pierwszy nie podpisał zgody na wjazd. Pozostali rolnicy początkowo dali się złapać na lep obietnic albo podpisali ze strachu lub braku informacji i dopiero później wypowiedzieli porozumienia. To ludzie spokojni, ugodowi i trzeba było naprawdę się postarać, żeby zdecydowali się na protest – podkreśla Leszek Gondek, od 1979 r. mieszkający w Niesiołowicach.
– Urzędnik z tzw. grupy sejsmicznej przyszedł do mnie 6 sierpnia – mówi Edmund Sawicki. – Gdy odmówiłem podpisania porozumienia, usłyszałem, że jeśli się nie zgodzę, to i tak wejdą i mnie wywłaszczą na czas prowadzenia badań. Zostawił mi papiery na stole, jeden z ręczną adnotacją „Zgoda ustna”, czego kompletnie nie rozumiałem, i poszedł do sąsiadów. Ja też tam przyszedłem i zapytałem ich, czy wiedzą, co podpisują. Tylko cicho, tylko cicho, bo nie zarobicie – uspokajał nas urzędnik. Po jakimś czasie zaczęły się głuche telefony i esemesy z pogróżkami, zawsze z gazem w tle. Zawiadomiłem o nich policję w Kościerzynie.
Innemu gospodarzowi powiedziano, że jeśli się nie zgodzi, za każdy przestój może zapłacić 50 tys. zł. Podpisał umowę.
Stefan Kuzikowski też początkowo podpisał umowę, gdyż powiedzieli mu, że pójdą z badaniami bokiem, za jego płotem. – A teraz wszystko zmienili i wczoraj przestawili paliki – mówi cicho, całkiem pogubiony. Na spotkanie przyniósł druk porozumienia. Na zielonej kartce widnieje w lewym rogu małe logo Geofizyki, oprócz danych rolnika i formułki, że wyraża zgodę, nie ma nawet podpisu pracownika w miejscu na to przeznaczonym, a zatytułowanym „W imieniu grupy sejsmicznej”.
Jacek Czapiewski z kancelarii prawnej w Gdańsku, obecny na zebraniu w Zdunowicach, przesyła mi swoją ocenę prawną tych dokumentów. „Są one nieskuteczne, ponieważ nie określono w nich drugiej strony – pisze. – Grupa sejsmiczna nie posiada żadnej osobowości prawnej i zdolności do zaciągania zobowiązań. W porozumieniu nie wskazano, jakiego rodzaju prace mają być wykonane na nieruchomościach, jakie mogą spowodować szkody, w jakim czasie będą wykonane i kiedy zostaną zakończone. W znanych mi przypadkach za bezterminowe i nieokreślone co do zakresu ingerencji korzystanie z cudzego prawa własności określono odpłatność w wysokości 50 zł! Prawdą jest, że zwróciło się do mnie kilku rolników, którzy doświadczyli nakłaniania ich za pomocą gróźb wywłaszczenia do podpisania porozumień z Geofizyką. Wiem od rolników, że przedstawiciele grup sejsmicznych nakłaniali ich również, strasząc odszkodowawczymi procesami sądowymi”.
Obecny na spotkaniu przedstawiciel BNK dystansuje się od umów, odsyłając do Geofizyki Toruń.
– Dzwoniłam tam wielokrotnie pod wskazany nam numer, ale nikt nie odbierał – mówi Joanna Stenka. Stenkowie też na początku podpisali umowę, lecz potem się wycofali. – Nabraliśmy się jak wszyscy, mój ojciec jako radny też nic nie wiedział – podkreśla Marek Stenka.

Brońmy naszych Kaszub

– Na pierwszym spotkaniu miesiąc temu powiedziano nam, że badania sejs-
miczne będą polegały tylko na wierceniach, a teraz mówi się, że będzie również szczelinowanie, czyli wtłaczanie do tej dziury wody z różnymi chemikaliami i że część wody wraca w formie płuczki. Czego jeszcze dowiemy się po czasie? – punktują dalej przedstawicieli firmy zgromadzeni.
– O szczelinowaniu nie było mowy nawet na kolejnym zebraniu w październiku w Niesiołowicach – uzupełnia Andrzej Muśko. – W wodzie, której od
30 do 60% wraca, a reszta zostaje w ziemi, znajdzie się wiele związków, których rejestr Europejskiej Agencji Chemikaliów (REACH) nie dopuszcza do użytkowania. Kontaktowałem się w tej sprawie z naukowcami z Uniwersytetu Gdańskiego. Ich zdaniem bez utylizacji ta technologia jest niedopuszczalna. A proces utylizacji jest dopiero opracowywany w zespole naukowym Politechniki i Uniwersytetu Gdańskiego.
– Jak zamierzacie przechowywać tę wodę? W otwartych zbiornikach? Czy będziecie wozić miliony litrów cysternami po naszych drogach do oczyszczalni ścieków? Czy oczyszczalnie są na to przygotowane? – sypią się pytania z sali.
– My tylko chcemy rozpoznać budowę geologiczną, nie jesteśmy na etapie eksploatacji, przy tym drugim etapie wystąpimy o państwa zgodę – pada w odpowiedzi. Protestujących jednak takie wyjaśnienie nie satysfakcjonuje. - Kartki w górę – nawołują się i w powietrze strzela las rąk z wcześniej wydrukowanym tekstem „Gazowi łupkowemu mówimy NIE”.
Ktoś powołuje się na amerykańskiego eksperta prof. Roberta W. Howartha, że przy gazie łupkowym największym problemem jest skażona woda. W artykule zamieszczonym 6 października na stronach biznes.gazetaprawna.pl profesor przytacza dane z USA, z których wynika, że w 2010 r. odzyskano tylko 3% wody wlewanej do odwiertów. „Jednej trzeciej wody w ogóle brakuje, nikt nie wie, co się z nią stało. Dwie trzecie jest przewożone do miejskich oczyszczalni ścieków, czyli materiał ten pływa w rzekach i jeziorach, co powoduje wiele problemów. Pensylwania dopiero od czerwca zakazała tego procederu”, podkreślił profesor. Jego zdaniem wydobycie gazu tą metodą powoduje też ryzyko zanieczyszczenia wody pitnej (w 75%, jeśli ktoś mieszka w odległości kilometra od odwiertu) i zwiększoną emisję metanu, który jest dużo bardziej szkodliwy dla klimatu niż dwutlenek węgla.
Polscy europosłowie uważają ekspertyzę, której współautorem jest Howarth, a którą przedstawiła komisja ds. środowiska w Parlamencie Europejskim, za stronniczą. Stanowiska Howartha nie popiera też prof. Michael Griffin, który powiedział w Brukseli, że ryzyko zanieczyszczenia wody jest bardzo małe. Dr Jan Krasoń, geolog polskiego pochodzenia z USA, w wypowiedziach prasowych podkreśla, że zagrożeń dla środowiska nie ma. – Przy poszukiwaniach gazu mówimy o wierceniach na głębokości 2-3 tys. m, a nawet głębiej, a wody gruntowe wykorzystywane do ujęć wody pitnej nie przekraczają 500-600 m głębokości – mówi.
Protestujący w Zdunowicach boją się jednak, że firma wiertnicza w pogoni za zyskiem nie będzie stosować koniecznych zabezpieczeń i zdarzy się katastrofa ekologiczna. – BNK – Brońmy Naszych Kaszub – powtarzają.
Nieufność ludzi nie bierze się znikąd. 6 października w sporze między firmą a mieszkańcami Ogonek musiała interweniować policja. – Przedstawiciele firmy obiecali, że nie rozpoczną prac do zebrania i nie dotrzymali słowa – opowiadają mieszkańcy. – Zaproszono nas w czwartek do Sulęczyna, a gdy tam pojechaliśmy, jej wozy wjechały na nasze pola, a pracownicy zabrali się do wywoływania wstrząsów sejsmicznych. Prace udało się zablokować dopiero po przyjeździe policji, wcześniej nie pomogły tłumaczenia, że nowy właściciel nie wydał pozwolenia na wjazd.

Pod znakiem zapytania